you say shoo, I say rama

20 grudnia, 2006

Dzień, w którym nawet serek wiejski ma posmak kleju.

Filed under: Uncategorized — shooshoorama @ 10:31 am

Jako, że notkę tę mogą przeczytać nieletni, a nie chcemy demoralizować młodzieży, umówmy się, że w miejscu słowa niecenzuralnego pojawi się „kura”.

No więc kura kura, ja solę. Od rana towarzyszy mi uczucie wkurowacenia. Zacznijmy od tego, że środa zaczęła się od podstępnego wypędzenia mnie na targ w celu nabycia kisząco-śmierdzącej kapusty, w ilości kilogramów dwóch. Po pokonaniu toru przeszkód w postaci błota, rozdeptanych pomarańczy i jajecznych min poślizgowych, dotarłam do straganu X, gdzie oczom moim ukazała się X-metrowa kolejka stworzona przez osobników ze średnią wiekową oscylującą wokół siedemdziesiątki. Nic to, stałam sobie spokojnie, podziwiając kształty marchewek, do czasu, aż jakaś madame nie wczepiła mi drutu od parasolki we włosy (powodując mój niekontrolowany potok kur i zgorszenie wśród innych kapusto-oczekiwaczy).

W takich chwilach żałuję, że nie jestem na prozacu. Pewnie zareagowałabym wtedy uśmiechem i hasłem „cóż za rozłożysty paryzol, gdzie go pani nabyła?”

Z kurami pod nosem, popychana i szturchana tasiami, w końcu dobrnęłam do drogi prostej i szerokiej, która prowadziła obok domu sąsiada (który widocznie je prozac garściami). Chciałam zobaczyć, co nowego zamontował w swoim ogródku (była już gitara elektryczna, kolejka, plastykowe lalki Baby Born i krasnale). Tym razem jednak postawił na doniesienia z frontu i zamontował w ogrodzie (uwaga, będzie ostro) … ARMATĘ ! (no kidding, będzie udokumentowane wkrótce). No motyla noga! Muszę się z nim zaprzyjaźnić.

I jeszcze jedno. Rzadko kiedy udaje się wszystko dograć. Na początku jest fajnie, ale przychodzi taki moment, że trzeba się określić i powiedzieć co, jak, gdzie, po co i dlaczego. Ryzyko jest takie, że nie wszystkim może się to podobać (łącznie z nami). Szkoda tracić coś, co było przyjemne, motywujące i dostarczające radości. Niestety, jeżeli nie mamy na to wpływu, to nie pozostaje nic innego, jak pogodzić się z tym, co jest.

Bo w tym cały jest ambaras…

19 grudnia, 2006

Bajka trochę potyliczna.

Filed under: Uncategorized — shooshoorama @ 1:09 pm

Nie tak dawno temu.. przy krzaczku, opodal rzeczki, mieszkały sobie dwa Gąsioreczki. Dni mijały im beztrosko. Głownie na zbijaniu bąków z podwórkowym Kogucikiem Marcinkiem (którego, dnia pewnego, wykopały z koryta i kazały pić z kałuży). W porze przedobiadowej, obiadowej, poobiadowej, jak i każdej innej, Gąsiorami opiekowała się sierotka Marysia o dość nieproporcjonalnym nosie i skłonnościach do ściemniania. Detale te nie burzyły jednak obrazu utopii panującej w chlewiku. Marysia miłością bezwarunkową darzyła obie swe ptaszyny, a do jednej z nich dodatkowo żywiła uczucia, o których nie wypada wspominać przed godziną 22:00.

Po latach wesołego gęgania, zaczęły nadchodzić cięższe czasy. Wieśniakom zaczęło brakować pożywienia, nawet po wybyciu koni i innych koniowatych stworzeń, z królikami włącznie. Nad krzaczek Gąsiorów napłynęły czarne chmury symbolizujące niecne zamiary wieśniaków łaknących pasztetu, smalcu i pierza z gęsi. Nie zastanawiając się długo, dzielne Gęgaki podjęły odważną decyzję o opuszczeniu swoich włości i udały się w świat. Jako, że były to aż-za-dobrze odżywione ptaki, ciężko im było wznieść się w powietrze. Tak więc sunęły na swoich krótkich, koślawych nóżkach całych dni wiele, aż dnia następnego, po przedreptaniu dni wielu, dotarły do obcej platformy.

Dawno nie widziały tak pięknego pola kartofli. Czar wspomnień sprawił nawet, że jednemu z Gąsiorów zakręciła się łezka w oku na myśl o gotowanych bramborach, którymi raczyła go Marychna.. pogrążone w kontemplacji ptaki, stały w polu jak dwa kołpaki. Względny spokój i rozważania nad liczbą stonek na pobliskiej bulwie, przerwało nagłe wtargnięcie Dzika i Żyrafa. Dzik – ogorzały od słońca ramol – ciągnął za sznurki pobliskie kurki, ale uchodziło mu to na sucho. Żyraf natomiast, prezentował skrajną wrogość do wszystkiego, co obce. Prawdopodobnie dlatego, że w ZOO inne zwierzęta wyśmiewały się z jego matki, Szkotki z pochodzenia (ojciec – Smok Wawelski, matka – Nessie z Loch Ness – przyp. aut.).

Ale jak to w bajkach bywa, Gąsiory, mimo mikrej postury znalazły wspólny język z mieszkańcami pola i na nowo rozpoczęły swoje bezproduktywne życie.. zapominając, dlaczego zmuszone były uciekać spod krzaczka.

[Klask, klask]

[Kurtyna]

PS. Jaki jest morał tej bajki?

-> Jedzcie więcej wyrobów z gęsi, a już wkrótce tęcza zajaśnieje nad naszymi głowami.

17 grudnia, 2006

Bo chodzi o to, żeby nie wdepnąć w błoto.

Filed under: Uncategorized — shooshoorama @ 9:10 am

Dzisiaj będzie bez senesu i nie na temat, co nie zwalnia was z obowiązku czytania. Wszak mądrość płynąca z tego bleblania może się wam kiedyś przydać do testu na IQ.

1. Wielbłąd jednogarbny to dromader, a dwugarbny to baktrian.
2. Nie ma takiej możliwości, żeby kula do kręgli zatrzymała wasze palce w środku (tym samym urywając je) podczas wyrzutu.
3. Jeżeli przyśni wam się rąbanie drzewa, to znaczy, że „zrobicie celne posunięcie w życiu”. O jakie posunięcie chodzi, nie wie nawet sam Harnaś spod samiuśkich Tater, hej!

Kontynuując temat posunięć i dobrej kondycji fizycznej, pragnę zaprezentować wam ćwiczenie na oczy i otwór gębowy, wskazane po zbyt długim siedzeniu przed komputerem. Poradniki internetowe są niezastąpione. Zapraszam do wykonania. Oto instrukcja obsługi:

* Weź głęboki wdech i zamknij oczy. Napnij mięśnie twarzy oraz szyi. Zaciśnij mocno szczęki. Wstrzymaj oddech na mniej więcej 2-3 sekundy, nadal zaciskając powieki z całej siły.
* Zrób szybki wydech, jednocześnie otwierając oczy i wytrzeszczając je. Otwórz również szeroko usta, wydając głośne westchnienie.
* Powtórz ćwiczenie trzy razy.

I co? Wyglądacie już jak ta trójca?

16 grudnia, 2006

Gorączka sobotniego poranka.

Filed under: Uncategorized — shooshoorama @ 9:39 am

Dziń dybry, bybry. Negatywne skutki wczorajszego dnia mroźnego, dają się we znaki. W sensie el Qatar i la Temperatula. Paradoksem jest to, że odmrożenia narządu węchu nabawiłam się nie podczas wyprawy na Czomolungmę, tylko w lokalu, gdzie celsjuszometr wskazywał 28,3 stopnia.
Wszystko za sprawą drzwi „ciągnąć, pchać” (bez skojarzeń, bitte), które okazały się obrotowe. Otóż okazuje się, że w tak *cywilizowanym kraju jak Polska, są istoty, które wykazują jawny brak konsekwencji działania (otwieranie, owszem, ale z zamykaniem – problemy), obojętność i nieprzystosowanie do ogólnoprzyjętych norm (Skrzetuski, niech żel do włosów Hard – ekstremalne utrwalenie, będzie z Tobą!). Efektem takich działań byly naprzemienne fale gorącego i zimnego powietrza, które dawały większego kopa niż chłodny prysznic po wyjściu z sauny fińskiej. I nie, nie mogłam się przesiąść, bo miałam dobry widok na … ścianę ;-)

*odnośnik do powyższej gwiazdki:

Nie umiem się powstrzymać od skomentowania wczorajszej wypowiedzi Leszka – następcy Mieszka. Na szczycie UE zaprezentował szczyt swoich zdolniości językowych i humorystycznych, przyrównując wroga do tworu człekokształtnego. Dziesięć pomidorów dla tego pana.. w końcu pochodzenie od małpy NIE jest prywatną sprawą każdego z nas. A może jest? Niebawem odpalę tu sondę i przeprowadzę risercz odnośnie stosunku jednostek do swych prawdziwych drzewnych korzeni.

Owa małpa w czerwonym zajrzała również tutaj i pozdrawia was nosowym kwaaa.

15 grudnia, 2006

Notka giętka jak frotka.

Filed under: Uncategorized — shooshoorama @ 9:57 am

Przewidywalne było to, że będzie mnie ciągnęło do regularnego blogowania na początku. Tak więc w przypływie mentalnego ekshibicjonizmu, kolejna notka rodzi się do życia.

Po kilku głębszych (przemyśleniach), stwierdziłam, że warto by było powrócić do zajęcia, któremu kiedyś poświęcałam troche czasu, ale jak to u mnie bywa – zarzuciłam na rzecz lenienia się. Chodzi o projektowanie biżuterii. W tym celu nabyłam cały zestaw koralików, począwszy od kamiennych, poprzez kościane, crackle, a nawet kilka cloisonne się przypałętało (jak kraść to miliony..). Przy okazji udało mi się załapać na gratisowy zestaw bigli (nie mówię o psach królowej Eli II). Tak zaopatrzona, mogę tworzyć.. do ponownego znudzenia i rzucenia tym wszystkim w cholewę.

Potraktowałam ten zakup jako jeden z licznych prezentów, które zamierzam sobie sprawić na gwiazdkę. Samouszczęśliwianie się jest teraz glamour. W kolejce czekają płyty CD (takie, siakie, owakie) i laptok (ten to sobie poczeka..). Jest natomiast kilka rzeczy, które mają destrukcyjny wpływ na moje dobre samopoczucie, równowagę emocjonalną i zdrowie psychiczne. Więęęc, jeżeli chcecie mnie zobaczyć w kaftanie, to kupcie mi misia Teletubisia, przewracającego fluorescencyjnymi oczami w rytm dobywającej się z jego wnętrzności piosenki „Pinkle Winkle Tinky Winky, Pinkle Winkle Tinky Winky”.
A jeżeli finanse stoją kiepsko, to jest jeszcze jedno wyjście, żeby mnie pogrążyć. Wystarczy siłą zaciągnąć mnie na dysko-błysko-tekę, gdzie elektroniczne mordulce zapodają swoje dżambo-dżety. Padnę na wejściu.

Awrrrr.

14 grudnia, 2006

Not so Great Awakening.

Filed under: Uncategorized — shooshoorama @ 12:41 pm

Kolejna zachcianka spełniona. Chciałam mieć bloga – mam bloga. Przymykam oko na fakt, że od dzisiaj przyjdzie mi spędzać jeszcze więcej czasu przed komputerem, myśląc czym was (lub siebie) rozbawić i chociaż na chwilę odprężyć (moje uzależnienie od internetu stało się na tyle perfidne, że każe mi kombinować na lewo i prawo, spójrzmy prawdzie w oczy).
Jako, że jest to moja pierwsza notka, nie mam się do czego odwołać, więc chcąc, nie chcąc, jestem zmuszona wrzucić jakiegos niusa o sobie. Tak, żebyście mieli generalnie jakieś pojęcie z czym się mię ję.

Zacznijmy od tego, że wiodę żywot wampirzy. Nie, w brew temu, co myślicie, nie wpijam się w szyje młodych mężczyzn (przynajmniej nie, żeby poczuć krew na dziąsłach), nie kradnę straruszkom torebek z emeryturą rzędu 600 PLN i nie jeżdżę batmobilem. Moje dej baj dej polega na niesieniu kaganka oświaty młodym ludziom (i tym młodym inaczej też).
Ogólnie nie narzekam, bo jak można narzekać, kiedy codziennie ma się kontakt ze zdolną młodzieżą, chłonącą wiedzę jak Gąbka Baltazar. Tylko ta popołudniowa zmiana jest nie-ten-tego. Brakuje mi wolnych wieczorów. Szczególnie teraz, kiedy jest ktoś, dla kogo mogłabym przegapić nawet świąteczne odcinki Smerfów.

Howgh!

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com.